Oskarżony Jezus C . 

Ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 08/2013

publikacja 21.02.2013 00:15

Jedyny sprawiedliwy zostaje wydany, fałszywie oskarżony i skazany. Zajmuje pierwsze miejsce na długiej liście ofiar niesprawiedliwości i nadużyć władzy. Ja też wciąż skazuję Boga na śmierć. W sobie, w innych, w świecie.

Gerrit van Honthorst:  Chrystus przed Kajfaszem,  National Gallery, Londyn Gerrit van Honthorst: Chrystus przed Kajfaszem, National Gallery, Londyn

z pasją O Pasji – drugie kazanie o męce pańskiej „Oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu. Zdrajca zaś dał im taki znak: „Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie!”. Zaraz też przystąpił do Jezusa, mówiąc: „Witaj, Rabbi!”, i pocałował Go. A Jezus rzekł do niego: „Przyjacielu, po coś przyszedł?”. Wtedy podeszli, rzucili się na Jezusa i pochwycili Go. Mt 26,47-50 Wtedy wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli. Mt 26,56 Tymczasem arcykapłani i cała Wysoka Rada szukali fałszywego świadectwa przeciw Jezusowi, aby Go zgładzić. Lecz nie znaleźli, jakkolwiek występowało wielu fałszywych świadków. W końcu stanęli dwaj i zeznali: „On powiedział: »Mogę zburzyć przybytek Boży i w ciągu trzech dni go odbudować«”. Wtedy powstał najwyższy kapłan i rzekł do Niego: „Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciwko Tobie?”. Lecz Jezus milczał. A najwyższy kapłan rzekł do Niego: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?”. Jezus mu odpowiedział: „Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego, i nadchodzącego na obłokach niebieskich”. Wtedy najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: „Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje?”. Oni odpowiedzieli: „Winien jest śmierci”. Wówczas zaczęli pluć Mu w twarz i bić Go pięściami, a inni policzkowali Go i szydzili: „Prorokuj nam, Mesjaszu, kto Cię uderzył?”. Mt 26,59-68 Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Powtarzamy to zdanie, myśląc najczęściej o swoich krzywdach. Historia pełna jest wyroków, które nie mają wiele wspólnego ze sprawiedliwością, są często jej karykaturą. Ludzie skrzywdzeni tracą dobre imię, często majątek, wolność, nieraz i życie. Repertuar tego, do czego zdolne są ludzka małość, zawiść, podłość, może przerażać. Zło lubi występować w przebraniu. Stroi się w piórka sprawiedliwości, postępu, nowoczesności, działania na rzecz dobra ludzkości. Zanim spojrzymy na proces Jezusa, warto uczciwie przyznać, że bywamy po obu stronach. Każdy z nas stał się zapewne nieraz ofiarą niesprawiedliwości, władzy silnych, którzy nie liczą się ze słabymi. Znacznie trudniej zobaczyć siebie po przeciwnej stronie. Uznać, że to ja osądzam, krzywdzę, skazuję innych. Czyli osądzam i Tego, który powiedział: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”.

Judaszu, przyjacielu!

Po modlitwie trwogi w Ogrójcu wydarzenia nabierają tempa. Zło jest coraz bardziej aktywne, silne, triumfujące; dobro bierne, poddające się, przegrywające. Tajemnicza jest logika Chrystusowej męki. Pętla na szyi Jezusa zaciska się. Kolejne zdania w opisie męki Pańskiej brzmią jak ciosy zadawane Chrystusowi. W tym momencie to jeszcze bardziej ból duchowy niż fizyczny. Judasz, jeden z Dwunastu, obdarza swojego Mistrza pocałunkiem, który jest jak ukąszenie. Jak reaguje Jezus? Pyta go: „Przyjacielu, po coś przyszedł?”. Uderza bezbronność miłości, która jako tarczę obronną ma tylko jedno czułe słowo: „Przyjacielu”. Dramat Judasza uczy, że można być bardzo blisko Boga, a jednak się z Nim rozminąć. Możemy spekulować, co kierowało zdrajcą? Chciwość, kompleksy, pragnienie odegrania jakiejś większej roli, utrata wiary, rozczarowanie, zwykła podłość? Nie sądźmy, że jego los był jakąś rolą odgórnie wyznaczoną, koniecznością w dramacie krzyża. Nic z tych rzeczy. Żaden człowiek nie jest marionetką w ręku Boga. Judasz sam wybrał zło. Wolność jest czymś realnym. Człowiek może opowiedzieć się przeciwko Bogu. Zdrada bywa i naszym wyborem. Zyskujemy za nią 30 srebrników, za które kupujemy byle co: chwilę tandetnej rozrywki, grzesznej przyjemności, przynależność do silnych, poklepanie po plecach przez lokalnego ważniaka, kilka chwil sławy, uznanie w środowisku… Zdrada w małżeństwie, w kapłaństwie, w przyjaźni, w powierzonej nam misji czy odpowiedzialności za innych. Ciągle na nowo sprzedajemy Boga za kilka nędznych groszy, które potem ze łzami odrzucamy, bo one nie mogą dać szczęścia. „Przyjacielu, po coś przyszedł?”. Brzmią w uszach te słowa. Jezus nie kpi. On nie przestał być przyjacielem Judasza. Jesteś przyjacielem Boga także wtedy, gdy grzeszysz, zdradzasz, stajesz po złej stronie. Chrystus umarł na krzyżu także za ciebie, Judaszu. Najgłębszym dramatem nie była zdrada, ale zamknięcie się na Boże miłosierdzie, niewiara w przebaczenie. Psychologicznie to łatwe do zrozumienia. Ile razy czujemy się tak podle, że zaczynamy pogardzać sobą i nie mamy już siły wracać do konfesjonału? Poczucie wstydu, upokorzona duma, chora ambicja – szatan gra na tych emocjach swój diabelski menuet, tak by nas zepchnąć w otchłań rozpaczy. „Przyjacielu…” – usłyszeć wtedy ten głos. Zaufać nie sobie, lecz Jemu. W tym jest ratunek dla Judasza, który mieszka w każdym z nas.

Parodia sądu

Jezus opuszczony przez swoich, pochwycony przez zgraję z mieczami i kijami, zostaje doprowadzony przed Sanhedryn, czyli Wysoką Radę. W jej skład wchodziły trzy frakcje: kapłani, starsi i uczeni w Piśmie. Była to najważniejsza żydowska instytucja religijna, zbierała się w Jerozolimie przy świątyni, na jej czele stał arcykapłan. W czasach Jezusa tę rolę pełnił Kajfasz. Według relacji św. Jana, Jezusa przesłuchiwał także Annasz, jego poprzednik, który cieszył się widocznie sporym autorytetem. Przesłuchanie Jezusa odbywało się w nocy. Ten sąd był parodią sądu. Kajfasz już wcześniej postanowił, że Jezusa trzeba zgładzić. Ale pozory sprawiedliwości muszą być zachowane. Pojawiają się fałszywi świadkowie. Sędziowie nie szukają prawdy, są zaślepieni własną wizją religii, lękiem o siebie, nienawiścią. Jezus zbyt często kwestionował ich „sprawiedliwość”, obnażał dwulicowość, piętnował zakłamanie. Teraz pora się z Nim policzyć. Mechanizm, który nakręcał tych skądinąd pobożnych ludzi do skazania na śmierć niewinnego człowieka, znakomicie opisuje fragment z Księgi Mądrości. To jakby skanowanie umysłu tych, którzy nie potrafią znieść kogoś, kto swoją świętością kwestionuje ich samych. „Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Bożym. Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne. Uznał nas za coś fałszywego i stroni od dróg naszych jak od nieczystości. Kres sprawiedliwych ogłasza za szczęśliwy i chełpi się Bogiem jako ojcem. (…) Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo – jak mówił – będzie ocalony” (Mdr 2,12-20). Takie myśli musiały kłębić się w głowach arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych. Takie myśli, przyznajmy to szczerze, mogą pojawić się i w nas. Dlaczego dobro, czystość, szlachetność, uczciwość, pokora, bezbronność… wywołują aż taki sprzeciw, agresję posuniętą do chęci zniszczenia, fizycznej eliminacji człowieka, który odznacza się tymi cechami? Jakaś zadra, ciemność musi tkwić w naturze człowieka. Jakiś przedziwny odruch obronny zła, które nieraz usadowi się w nas bardzo głęboko i nie chce dać się wygnać. Przeczuwał to już Platon, który uważał, że człowiekowi sprawiedliwemu na tym świecie zawsze będzie działa się krzywda. Pisał 400 lat przed Chrystusem: „powiedzą zatem, że sprawiedliwy w tych okolicznościach zostanie ubiczowany, torturowany, związany, że wypalą mu oczy i że wreszcie po tych wszystkich mękach zostanie ukrzyżowany”. Słowa brzmią jak proroctwo. Ten diaboliczny mechanizm deptania słabego dobra przez, jak się wydaje, wszechpotężne zło wciąż ma się dobrze w naszym świecie. Widać to chociażby w publicznym samosądzie, który spora części medialnych elit wykonuje teraz na papieżu Benedykcie XVI. Poziom nienawiści w wielu z tych opinii jest naprawdę spory.

Napluć Bogu w twarz

Reakcją Jezusa na fałszywe oskarżenia jest pełne godności milczenie. Odpowiada dopiero wtedy, gdy pada pytanie „Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?”. Mówi: „Tak, Ja Nim jestem”. Nie może milczeć. Chodzi bowiem o świadectwo dotyczące istoty Jego Osoby i Jego misji. Prawda musi zostać wypowiedziana. Wierność prawdzie ma jednak zawsze swoją cenę. Jezus wie, że podpisuje na siebie wyrok śmierci. Św. Ignacy z Loyoli zachęca, aby kontemplując mękę Pańską, „rozważyć, jak Bóstwo się ukrywa” w osobie Jezusa. Sąd nad Jezusem nie jest tylko jednym z tysięcy niesprawiedliwych ludzkich osądów, w których gnoi się uczciwego człowieka. Rzecz rozgrywa się na poziomie znacznie głębszym. Człowiek dokonuje tutaj sądu nad Bogiem. „Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje?” – woła arcykapłan. Nie pozwolimy, aby Bóg przychodził do nas w ten sposób, by nam wywracał kult świątynny, by dokonywał rewolucji sumień, by przebaczał tak łatwo grzesznikom, kwestionował społeczny porządek, negował nasze zwyczaje i naszą pobożność. My wiemy lepiej, jaki jest Bóg. Ten dramat wciąż trwa. W Jezusie sam Bóg wydaje się ludzkiemu osądowi. Mojemu osądowi. Zobaczyć niepojętą pokorę Boga, Jego bezbronność, kruchość. Miłość działa w ten sposób. Jej moc jest ukryta w słabości. Tylko ona może mnie nawrócić, ta miłość. Zobaczyć jak w lustrze siebie. Kim ja jestem, kim siebie czynię, skoro uważam siebie za arcykapłana, który chce być mądrzejszy niż Bóg? Zawstydzić się, że tyle razy skazuję Boga na śmierć, depcząc słabszych, mniej zdolnych, dołączając do grona szyderców. „Wówczas zaczęli pluć Mu w twarz i bić Go pięściami, a inni policzkowali Go i szydzili: »Prorokuj nam, Mesjaszu, kto Cię uderzył«?”. Skrywana dotąd nienawiść daje teraz swój upust. Teraz czują się już silni, mogą kopać leżącego. Rechot i szyderstwo poprawia samopoczucie, razem łatwiej bić słabego. Można napluć samemu Bogu w twarz. Jezus stoi od wieków po stronie wszystkich pokrzywdzonych, wyśmianych, sponiewieranych, prześladowanych. W tym samym momencie na dziedzińcu najbliższy uczeń wyrzeka się Jezusa. Wywiesza białą flagę: „Nie znam Go”. Nie chce znać tak słabego Boga. Jest rozdarty, bo przecież w głębi serca kocha Jezusa, ale w tej chwili Go absolutnie nie rozumie. Nie chce zgodzić się na krzyż. W którym miejscu jestem w tych scenach? Ja – Judasz, ja – arcykapłan, ja – sługus policzkujący Jezusa, ja – Piotr? Panie, niech spojrzenie w Twoją posiniaczoną, oplutą twarz pomoże mi zobaczyć, gdzie jest prawda i gdzie miłość. Pomóż mi zapłakać nad sobą, tak jak Piotr. Niech Twoje znieważone oblicze stanie się zwierciadłem, w którym zobaczę swój obraz bez retuszu i zrozumiem, że na dnie mojego upadku czekasz na mnie ze swoją miłością. Chcę stanąć po Twojej stronie. •

Zobacz serwis "Gościa" na Wielki Post

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.