Rachunek sumienia prowadzi do żalu za grzechy. Katechizm mówi, że żal jest „bólem duszy i znienawidzeniem popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości”. Sedno nie leży w emocjach, ale w decyzji o odwróceniu się od grzechu i zwróceniu do Boga.
Wyrażenie „ból duszy” jest pewną metaforą. Zresztą nie do końca trafioną. Ból ciała jest sygnałem choroby. Jeśli boli, trzeba się leczyć, iść do lekarza, zrobić badania itd. Bywają jednak choroby, które rozwijają się w początkowej fazie bezobjawowo, bez bólu czy gorączki. To bardzo niebezpieczne, bo można za późno podjąć leczenie. Z duszą bywa podobnie. Jeśli po grzechu uwiera nas sumienie, dziękować Bogu, bo to sygnał, że coś było nie tak, pobłądziłem, zrobiłem coś złego, trzeba się nawrócić. Ale nie zawsze po grzechu „dusza boli”, czyli pojawia się stan emocjonalnego rozbicia, smutku, niepokoju, wstrętu do siebie itd. I co wtedy? Żal za grzechy, owszem, najczęściej łączy się z jakimś egzystencjalnym bólem duszy czy z psychicznym poczuciem winy, ale jego istota leży gdzie indziej. Nie można sprowadzać religijnego żalu za grzechy do tego, czy coś czujemy, czy nie. Skoro „zrobienie” żalu za grzechy jest warunkiem spowiedzi, nie może chodzić tylko o emocje, ale o pewną pracę woli, o decyzję, o wyciągnięcie konsekwencji z rachunku sumienia. Staję w pokorze przed Bogiem i mówię jak syn marnotrawny: „Ojcze, zgrzeszyłem”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.