Robert: "Nasze życie musiało się całkowicie zmienić. Plany, marzenia o nowym domu, podróżach, błyskotliwej karierze poszły w odstawkę". Gabrysia: "Bez sakramentów nie dałabym rady. Za każdym razem, kiedy było już nie do zniesienia, czułam jakby mnie Ktoś niósł, podtrzymywał".
Nie bój się świętości. Nie odbierze ci ona sił, życia ani radości. Wręcz przeciwnie, ponieważ staniesz się tym, co zamyślał Ojciec, kiedy ciebie stworzył i będziesz wierny twojej istocie - napisał papież Franciszek w adhortacji apostolskiej "Gaudete et exsultate". Świętość, do której zachęca Franciszek, jest stylem życia i nieustannym trwaniem w obecności Boga.
W każdą środę Wielkiego Postu będziemy na stronie Gosc.pl publikować świadectwa ludzi, którzy swoje powołanie do świętości postanowili potraktować bardzo poważnie i realizować je w życiu codziennym. Dziś swoją historię opowiedzą Gabrysia i Robert Klimkowie z Jastrzębia-Zdroju.
Gabrysia: "Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam". W Bogu jest moje światło. W Bogu są wszystkie moje źródła.
Robert: Miałem 19 lat, kiedy przy stoliku, przy którym siedziałem - dokładnie naprzeciw mnie - usiadł jasnowłosy Anioł. To była moja studniówka, na którą poszedłem z koleżanką. Gabrysia przyszła z innym kolegą. A jednak to z Gabi przetańczyłem całą tę noc.
Gabrysia: Trzy lata po ślubie ciężko zachorowałam. Lekarze postawili twardą diagnozę: rzadki nowotwór tkanki łącznej. Ja, zawsze szczupła, aktywna fizycznie, z dnia na dzień traciłam kontrolę nad ciałem. Nowotwór zaatakował mięśnie, więc nie jestem w stanie dłużej utrzymać się na nogach. Są dni, gdy nie potrafię utrzymać kubka z herbatą. Moje ciało jest nasączone
Robert: Nasze życie musiało się całkowicie zmienić. Wszystkie plany, marzenia o nowym domu, podróżach, błyskotliwej karierze zawodowej, musiały pójść w odstawkę. Byłem potrzebny żonie właściwie 24 godziny na dobę. W marcu miałem już wykorzystany cały urlop na wizyty lekarskie, badania, szpitale. Przyszedł bunt: dlaczego akurat ja, dlaczego my? Zwłaszcza, gdy doszła kolejna diagnoza: trwała bezpłodność.
Gabrysia: To było jak wyrok. Przecież tak bardzo pragnęliśmy zostać rodzicami, dać życie dzieciom, obdarzyć je miłością. Lekarze twierdzili, że moje jajniki po chemioterapii wyglądają jak po menopauzie, jak u 80-letniej staruszki. Na adopcję też nie mieliśmy szans ze względu na moją chorobę.
Robert: Wielka rozpacz. Jednak w tym czasie Pan Bóg zaczął coraz bardziej przyciągać nas już do siebie. Do tej pory moja wiara była letnia, powiedziałbym taka "zawieszona". Dzięki Gabi zacząłem coraz bardziej zbliżać się do Boga. Pojechaliśmy do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Tam, Gabi w hotelowym łóżku z Koronką i Dzienniczkiem, a ja na kolanach przed Najświętszym Sakramentem i przy relikwiach św. Faustyny. Błagaliśmy Boga, by nasz bunt zmienił w miłość. On miał swój czas i swój pomysł na cud.
Gabrysia: Wiosną 2009 roku w Instytucie Onkologii w Gliwicach, po ośmiu latach przyjmowania agresywnej chemii, usłyszeliśmy: "Niemożliwe stało się możliwe!". Lekarka długo milczała. W końcu wydusiła: "Trzydzieści lat mojej praktyki lekarskiej to za mało, żebym wyjaśniła państwu, jak to się stało. Z medycznego punktu widzenia to nie powinno mieć miejsca. Będziecie rodzicami. Jest pani w zdrowej ciąży!".
Robert: Lekarze proponowali aborcję. To nie wchodziło w grę. Zdecydowaliśmy, że wstrzymujemy terapię. Zacząłem wtedy pościć. Co środę i piątek o wodzie i chlebie. Czuliśmy wsparcie z nieba. Setki osób się za nas modliło. W trakcie ciąży Gabrysia nie przyjmowała sterydów, morfiny. Bóle nowotworowe czasem były nie do wytrzymania.
Gabrysia: Bez sakramentów nie dałabym rady. Za każdym razem, kiedy było już nie do zniesienia, czułam jakby mnie Ktoś niósł, podtrzymywał…
O cudach, które się wydarzyły w życiu Gabrysi, Roberta i... przeczytasz na następnej stronie: