Iwona: - Usłyszałam: "Nie bój się. Wierz tylko. I błogosław tej dziewczynie!". Przez łzy i z zaciśniętymi zębami - błogosławiłam. Za każdym razem, kiedy miażdżyła mnie zazdrość, wypowiadałam słowa błogosławieństwa.
Informacja, że prawdopodobnie nigdy nie urodzę dziecka, zdruzgotała mnie. Czułam się, jakbym umarła. To był akurat Adwent. Uczestniczyłam codziennie w Eucharystii i wsłuchiwałam się w czytania, w których jak refren przewijały się jedna za drugą historie o niepłodnych kobietach, którym Bóg pobłogosławił dziećmi. Czytałam scenę Zwiastowania i słyszałam: "Dla Boga nie ma nic niemożliwego". Naprawdę?!
Zamknięta w grobie
Zamykałam się w swoim żalu, w ciemnym grobie pod tytułem: "Wszystkim błogosławisz, tylko nie mnie". Dwie ławki przede mną w kościele siadała młoda kobieta - matka siedmiorga dzieci. Jak ja jej zazdrościłam! Nie mogłam znieść myśli, że ona ma tak wiele szczęścia, a ja ani jednego. Nie mogłam skupić się na Mszy. Kiedy słyszałam wjeżdżający do kościoła wózek i tupot nóżek wszystkich jej dzieci, zalewały mnie fale żalu, pretensji i zawiści. Ale wtedy skądś - na pewno nie ze mnie, bo we mnie była jedna wielka gorycz - przychodziła myśl: "Nie bój się. Wierz tylko. I błogosław! Błogosław tej dziewczynie!". Błogosławiłam więc i prosiłam Boga o błogosławieństwo dla niej. Dla całej tej wielkiej rodziny, której ja nigdy mieć nie będę, jak wtedy myślałam. Przez łzy i z zaciśniętymi zębami - błogosławiłam. Za każdym razem, kiedy miażdżyła mnie zazdrość, wypowiadałam słowa błogosławieństwa.
Szczególnie mocno zauroczyła mnie jedna z córeczek tej kobiety. Zakochałam się w niej! Zachwycałam się wszystkim: jaka była śliczna, jak się modliła, jak śpiewała, jak zasypiała na Mszy. Nie miałam wtedy pojęcia, że z całej siódemki ona jedna jest... adoptowana.
Zmartwychwstałam!
Mój mąż jest rzeźbiarzem. Pewnego dnia ktoś przyniósł piękny, ale bardzo zniszczony krzyż do rekonstrukcji. Był w strasznym stanie, szczególnie Jezus był mocno pokaleczony. Przy tym krzyżu odbyliśmy nasze prywatne rekolekcje. Zamykałam się w pokoju i wpatrywałam się w tego połamanego Chrystusa. Adorowałam każdą ranę, każde uszkodzenie. I z tych adoracji zrodziła się wspólna decyzja - moja i mojego męża - wchodzimy na drogę do adopcji dziecka. Wtedy doświadczyłam głębokiego pokoju. Poczułam, że zmartwychwstałam. W trybie ekspresowym Pan Bóg podarował nam Julkę. Potem Emilkę. Pokochaliśmy je bezgraniczną miłością rodzicielską. Doświadczyliśmy tyle miłości, ile tylko dziecko potrafi dać. Pan Bóg dał nam siły do pokonywania mniejszych i bardzo wielkich trudności.
Pewnego dnia odważyłam się porozmawiać z tą wielodzietną mamą, opowiedzieć jej "naszą" historię. Pan Bóg znowu mnie zaskoczył. Odpowiedziała mi, że w tym czasie, kiedy prosiłam o błogosławieństwo dla niej, ona przeżywała największe ciemności, problemy i lęki. I choć nie wiedziała skąd, to czuła się "niesiona" czyjąś modlitwą. Do dzisiejszego dnia modlimy się nawzajem za siebie i swoje dzieci.
Iwona Slotosz, żona Kazika, mama Julki i Emilki
W każdą środę Wielkiego Postu publikujemy świadectwa ludzi, którzy swoje powołanie do świętości postanowili potraktować bardzo poważnie i realizować je w życiu codziennym.