Magda: Aż przyszedł czas odchodzenia, pakowania walizek, bezsilności, żalu i łez. Całkowicie złamana wołałam: "Gdzie Ty jesteś?! Obiecałeś, że mnie nie wypuścisz ze Swojej ręki. A jeżeli nawet w niej jestem - to zwisam i ledwo się trzymam!".
Pobraliśmy się prawie 16 lat temu, ale wcześniej znaliśmy się już bardzo długo. Nasza relacja od początku była zbudowana na Panu Bogu - czerpaliśmy ze źródła, jakim był dla nas Ruch Światło-Życie. Kiedy patrzymy wstecz, widzimy, jak hojnie Pan nas już wtedy wyposażył w piękne relacje z przyjaciółmi, które trwają po dziś dzień. Nasze wspólne dorastanie we wspólnocie, liczne rekolekcje, formacja oazowa i pogłębianie osobistej relacji z Panem Jezusem, dawało nam silne przekonanie, że fundament, na którym chcemy budować wspólną przyszłość jest mocy, stabilny i nigdy się nie ugnie.
I tak było. Przynajmniej przez kilka pierwszych lat małżeństwa. Potem zaczęło się życie na obczyźnie. Wyjechaliśmy do Anglii. Z daleka od rodziny, w zupełnie obcych dla nas warunkach, próbowaliśmy żyć, pracować i w końcu poprawić nasz materialny byt. Wszystko było nowe, ciekawe, intensywne, a my byliśmy coraz bardziej nastawieni na przeżycie przygody życia.
Serce w czarnej dziurze
Na świat zaczęły przychodzić nasze dzieci. Powoli spełniały się nasze marzenia. Z każdym kolejnym dzieckiem wzrastało w nas poczucie spełnienia; odkrywaliśmy znaczenie słowa cud. Jednak zmieniała się także nasza relacja małżeńska. Coraz bardziej skupieni na swoich obowiązkach, z każdym dniem powiększaliśmy dystans względem siebie. Jako rodzice trójki maluchów, pochłonięci ciągłym rozwiązywaniem piętrzących się problemów, powoli przestawaliśmy patrzeć na siebie i patrzeć w tym samym kierunku.
To był trudny i smutny czas. Próbowaliśmy żyć tak, jak chcieliśmy, podejmując głupie decyzje, nie patrząc na konsekwencje - w poczuciu pewnej wolności, która nie do końca nas uszczęśliwiała. To był czas pozorów i zapominania o Tym fundamencie, na którym kiedyś planowaliśmy budować naszą rodzinę. Między nami rosła przepaść. Sebastian wykorzystywał możliwości związane z karierą zawodową, a ja coraz bardziej pogrążałam się w depresji.
Dodatkowo, za każdym razem, kiedy doświadczałam szczęścia z urodzenia kolejnego dziecka, traciłam kogoś bliskiego. Moje serce pochłaniała czarna dziura. Dzieci rosły, nasze małżeństwo się kruszyło, depresja odbierała mi chęć do życia. Bóg w naszym domu wisiał tylko przybity do ściany, na którą niechętnie spoglądałam. Dawno temu, jako młoda dziewczyna, na modlitwie usłyszałam słowa: "Magdo, tak bardzo, bardzo Cię kocham... i nigdy nie wypuszczę Cię z Mojej ręki". Wtedy byłam zachwycona, że mój Pan daje mi taką obietnicę. Jaka radość! Tylko wtedy życie było o wiele prostsze.
Aż przyszedł najgorszy, najbardziej dramatyczny moment naszego małżeństwa: czas odchodzenia, pakowania walizek, wściekłości, bezsilności, żalu i łez. Wtedy mój wzrok zatrzymał się na ścianie, na której wisiał krzyż. Całkowicie złamana zaczęłam pytać: "Gdzie jesteś?! Gdzie ja jestem?! Obiecałeś, że mnie nie wypuścisz ze Swojej ręki. A jeżeli nawet w niej jestem - to i tak zwisam i ledwo się trzymam!". Pamiętam, jak szczerze to wykrzykiwałam i błagałam, żeby Jezus mi pomógł, aby wszystko zmienił. Nareszcie słowa modlitwy wylewały się ze mnie, jak potok. Choć tak długo milczałam, żyjąc bez modlitwy, Eucharystii, bez mojego Pana, nagle w jednym momencie zalała mnie tęsknota za Bogiem.
Dlaczego On mnie zranił?
Już wtedy wiedziałam, że coś się zmieniło. Doświadczyłam Bożej obecności, która wyciąga z nędzy samotności, egoizmu, depresji, wszystkich możliwych pomyłek, zepsutego małżeństwa. Jak refren wracało do mnie słowo z Księgi Ozeasza: "Chodźcie, powróćmy do Pana, On nas zranił, On też uleczy". Trochę czasu minęło zanim je zrozumiałam. Zastanawiałam się dlaczego Bóg mnie zranił. To przecież takie nie w Jego stylu. On jest miłością. Ale im bardziej przyglądałam się naszemu życiu, naszemu małżeństwu, naszym dzieciom, które nie wiedziały, co to znaczy modlić się, zaczynałam dostrzegać jak Bóg nieustannie objawia nam Swoją miłość, nie tylko błogosławiąc, dając Siebie, ale pozostawiając nam całkowitą wolność naszych wyborów. To nie Bóg mnie zranił. To ja, korzystając nieudolnie ze swojej wolności, wybierałam życie bez Boga. Mówiłam Mu: NIE. Pobiły mnie decyzje, oparte na własnych przekonaniach i pragnieniach. To brak wierności Jezusowi mnie poranił. Raniliśmy się nawzajem w małżeństwie, nie czerpiąc ze źródła Miłości. Cóż mogliśmy sobie sami zaoferować?
Cuda św. Józefa
Jedna krótka myśl, ostatkiem sił skierowana do Boga, zmieniła wszystko. Bóg od razu przyjął mnie do swojego szpitala na leczenie. Miłością i przebaczeniem przewiązywał moje rany i pomnożył siły, abym pociągnęła i przyprowadziła do tego samego miejsca mojego męża. Trochę czasu to zajęło, zanim razem zaczęliśmy się cieszyć nową jakością naszego życia. Boża miłość rozlała się na nowo w naszym domu. Bóg ponownie zaopatrzył nas w dobrych ludzi wokół nas. Zachęceni przez nich, pojechaliśmy na rekolekcje ewangelizacyjne. Tam, już razem, na nowo zawierzyliśmy się Jezusowi, oddając Mu w pełni stery naszego życia. Bóg na nowo rozpalił naszą miłość. Znowu trzymaliśmy się za ręce, czując na sobie wzrok naszych dzieciaków. Mieliśmy doświadczenie bardzo bliskiej obecności Jezusa przy nas. Słowa z Listu św. Jakuba "Przystąpcie bliżej do Boga, to i On przybliży się do was", stały się naszą dewizą. Bóg zaczął w niesamowity sposób rozwiązywać nasze problemy, które wcześniej sami ściągnęliśmy sobie na głowy. Odkryliśmy także św. Józefa jako patrona, pokochaliśmy go całą rodziną. Św. Józef i jego cuda w naszym życiu, to materiał na odrębne świadectwo, ale wierzymy, że dzięki jego wstawiennictwu, Bóg zaprowadził nas w miejsca, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia.
Pan pociągnął do modlitwy uwielbienia, wyposażył w zaskakujące muzyczne talenty, otworzył drzwi do kaplicy, w której na nowo mogliśmy doświadczać Jego mocy i miłości. Pobłogosławił nam darem naszego najmłodszego synka i mocno obwarował przyjaciółmi, tymi samymi, którzy towarzyszyli nam wiele lat wcześniej i znając naszą historię, modlili się za nas. Stali przy nas blisko i są teraz świadkami Bożych cudów w naszym życiu. Siła Bożej miłości przywraca pokój, spokój i miłość. Polecamy każdemu!
Magdalena i Sebastian Majowie, rodzice Michała, Oli, Marysi i Bartka. Wielka Brytania.
Magda i Sebastian z dziećmi: Michałem, Olą, Marysią i Bartkiem Archiwum prywatneW każdą środę Wielkiego Postu publikujemy świadectwa ludzi, którzy swoje powołanie do świętości postanowili potraktować bardzo poważnie i realizować je w życiu codziennym.